http://samotne-danse-macabre.blogspot.com/p/o-mnie.html

poniedziałek, 17 marca 2014

Personal Update

Dobra, będzie dzisiaj naprawdę tak bardziej osobiście pamiętnikowo, w prostszych słowach – trochę bliżej o Śmierci. Ogólnie to długo mnie nie było w Internetach w ogóle, bo trochę się podziało.
Po pierwsze, najlepsze co mi się przytrafiło w mojej pracy odkąd tam w ogóle zawitałam. Załapałam się na parę szkoleń w Anglii i Stanach, po tym jak uratowałam tyłek mojemu kierownikowi, który z angielskim raczej w przyjaźni nie żyje. Jak spytacie? A trafiła nam się wizytacja szefostwa. TEGO szefostwa. Tego mitycznego szefostwa z dalekiego USA co to kręci wszystkim. No i generalnie byliśmy uprzedzeni, ale na nieszczęście szef wszystkich szefów Mark postanowił zadać pytanie. Myślałam, że kierownik zejdzie na zawał, więc udzieliłam jako-tako odpowiedzi za niego. Mark zadowolony poszedł zwiedzać dalej, a ja zyskałam nieco w oczach pracodawcy. Yay. Akurat jak mi się umowa kończyła, no szczęście nad szczęściami. <3 Serio, dawno tak się nie cieszyłam z pójścia do pracy.
Druga super uber wiadomość, odzyskałam swoje rude szczęście, czyli konkretnie wałacha rasy wielkopolskiej o zaszczytnym imieniu Imperator (srsly, nie wiem kto nazywa tak konia). Odzyskałam, bo nie jest to moje zwierzę, jeno dzierżawione. No i właścicielka stwierdziła, że to jest IDEALNY prezent dla swojej chrześnicy na urodziny. Tak. Ile lat ma chrześnica? Całe osiem, yay! A ja od dawna szukałam konia, na którym w końcu zrobię srebrną odznakę. Koniki szkółkowe to wraki są, kto jeździ ten wie. Z Rudym pracowałam już jakiś czas, najpierw wyciągając z rekreacyjnego dołka, a potem przygotowując go do odznaki. Miałam zdawać w styczniu, ale w grudniu usłyszałam „radosne” wieści. Wkurzyłam się, bo koń wytrenowany pod klasę P ujeżdżeniową i pod L/P skokowo, w dobrej formie i kondycji, miał zostać oddany ośmiolatce i wrócić do rekreacyjnego bagienka. No ale finalnie dzierżawię go z powrotem od połowy lutego i mam w końcu sreberko. W końcu!
Z dobrych wieści to mam jeszcze tylko tyle, że do naszego zwierzyńca dołączył wspaniały wielkopłetw z haremikiem. Teraz będzie już tylko gorzej.
Konflikt nr.1, czyli synowa kontra teściowa. Znaczy no, technicznie synową nie jestem, ale wszyscy wiedzą o co chodzi. Jakoś się z „mamusią” dogadywałam, ale od świąt mam jakąś totalną masakrę i czuję, że muszę się tym podzielić albo mnie w końcu trafi. Regułę z chłopięciem mamy taką, że w jedne święta jesteśmy u mojej rodziny, w następne u jego. No i akurat w tę wigilię byliśmy u mojej babci. W mojej rodzinie nie pija się w święta, no więc oczywistym alkoholu nie było. No i luby sobie pojadł na kolacji, potem doprawił sobie po pasterce i tak wyszło, że wylądowaliśmy w święta na chirurgii ze skrętem jelit. No cóż, bywa prawdaż. Operacja udana, posiedzi sobie tylko artysta trochę z sondą, jak wróci do domu to ma nie dźwigać, trzymać dietę i generalnie będzie żył. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie mamusia-histeria. Wpadła do szpitala z reklamówką żarcia (do pacjenta po operacji jelit, loff po prostu) i zaczęła mi robić wyrzuty. Że to w ogóle przeze mnie i co ze mnie za kobieta etc, etc. A w ogóle to ja kompletnie do jej synka nie pasuję. Rzeczony zaczął protestować, że nażarł się tłustego na noc i tak wyszło. To atak się skupił na mojej rodzinie, że jest nienormalna, bo jakby sobie synuś strzelił kielicha po kolacji to NA PEWNO nic by mu nie było. Tak. Przemilczałam.
Potem wszystko było w porządku, jako dzielna i samodzielna kobieta sama dźwigałam węgiel z szopy i rąbałam drwa na rozpałkę, a co. Luby na kleikach, mało go szlag nie trafi, ale cóż, dieta. I wtedy się dowiedziałam, że szanowna prawie-teściowa rozgaduje po całej rodzinie, że głodzę jej syna. I on w ogóle taki chudy i mu jakieś kisiele robię zamiast bigosu nagotować (chyba żeby znowu na chirurgię trafił). A w ogóle to ze mnie dupa nie gospodyni i się do niczego nie nadaję. Fajnie. Przemilczałam znów.
Ale kiedy usłyszałam, że ona w ogóle nie wie, czy ona chce mnie w swoim domu na święta wielkanocne, bo ona synkowi nie odmówi, ale raczej nie życzy sobie mnie przy stole… Nie wytrzymałam. Wybuchłam trochę, posypało się trochę niefajnych słów. Jesteśmy skłócone oficjalnie i chłopięcie strasznie dramatyzuje, że jak to tak, święta a my co. Jego tato też fajny człowiek, próbuje ze swą żoną negocjować, ale na rodzinne spożywanie jajka to się nie zapowiada. I tak jakoś mi źle, bo wiem, że luby chce jechać tam na święta i jednocześnie nie wie co zrobić w zaistniałej sytuacji. Ale z drugiej strony nie chcę wyciągać ręki pierwsza, bo czuję, że zrobiłam to już za wiele razy. Eh i mam problem egzystencjalny, z którym jakoś tak mi ciężko się żyje.

I zakończę jeszcze takim pozytywnym akcentem, mam teraz luzy w pracy i więcej czasu na pisanie. Ponadrabiam morzosferę, artykuliki prawicowe, ogólnie się ogarnę i nowy wpis pojawi się szybciutko. Już wyczekuję przerwy technicznej w zakładzie i całych dwóch tygodni wolnego, ehh, byle do lipca!
szablon wykonał; Eyes Only dla wioski szablonów przy pomocy shooters, Kieran O'Connor