Po świętach, po weekendzie, po Eurowizji,
przydałoby się coś napisać. Co do ostatniego, to cieszę się z werdyktu czy
whatever, nie wiem do końca jak to tam działa. Wiecie dlaczego? Nie, nie
dlatego, że jestem zlewaczała do bólu i wygrała „kobieta z brodą” więc wolność
czy coś. Wręcz przeciwnie, dlatego, że ze strony Conchity zostało nam
zaprezentowane całkiem jadalne przedstawienie, tak od strony estetycznej jak i
wokalnej. Nasz występ uwiecznię minutą ciszy. Dość powiedzieć, że w pewnych
kręgach mamy nową ksywę – Pornland. Urocze prawdaż? Najgorszy fakt, że
prawdziwe.
Poniższy wpis zawiera bardzo dużo tekstu o koniach, ich żywieniu, jeździe itp.
I bul dupy ekoterrorysty, ale to już nie z mojej strony.
Wiecie, że ja ogólnie dużo w
Internet. No czytam sobie czasami dla lolcontentu pewien tramwajowy blog. I tak
się zapuszczałam w jego otchłanie, zapuszczałam i znalazłam dwa wpisiki.
Zapoznać się proszę. Okeeeeeej, troszkę pani się peron z samolotem rozminął. No więc nie pozostaje mi nic, jak edukować.
Po pierwsze – jazda konna jest ZDROWA
i to, *fanfary*, DLA KONIA. Teraz przejdziemy, proszę wycieczki, w rejony lekko
historyczne. Dawniej, koń na wolności musiał się bardzo dużo przemieszczać.
Raz, że potrzebował ładnych pastwisk ze zdrową trawą. Dwa, musiał się
przemieszczać ze względu na drapieżniki. Teraz (mówimy o sytuacji normalnej,
nie patologicznej) konik siedzi bezpieczny, za ogrodzeniem, ma bajecznie dużo zieloniutkiej
trawy. Konie, które nie są wypasane, dostają pod nosek zielonkę, czyli skoszoną
masę trawy. Dobry właściciel, który wie, jak powinien odżywiać się koń, dba też
o jakość trawy. Bo wiecie, to nie tak, że się idzie na byle jaką łąkę i się
ścina byle co, bo dla konia wręcz śmieszna ilość roślin jest trująca. Wielu
koniarzy, których znam i z którymi współpracuję, wykupując ziemię pod
pastwisko, kompletnie ją „przerabia”, siejąc tzw. szlachetne trawy, rośliny
motylkowe (choćby koniczynę) i zioła. Raj dla konia. Jednak im bliżej końca
roku i zimy, tym bardziej wszelka roślinność przymiera, więc nawet „idealne
pastwisko” traci swoje właściwości. Wtedy dorzuca się siana, żeby konie nie
kopały w ziemi w poszukiwaniu korzeni (zapiaszczenie jelita to niezbyt
przyjemna sprawa). Koniom dorzuca się też np. marchewki. To jest mniej więcej
zestaw, który koń teoretycznie mógłby mniej-więcej osiągnąć w środowisku naturalnym.
Ale wiecie, co jeszcze mają dzisiejsze konie? Mają tzw. pasze treściwe, czyli
ziarna zbóż (choćby owies) czy kukurydzę – składnik nr. 1 w gotowych
mieszankach paszowych. Tak jedzący koń MUSI mieć dużo ruchu. Ile ruchu ma koń
na padoku, kiedy nie ma absolutnie żadnego zagrożenia? Ile ruchu ma koń na
pastwisku, gdzie świetnej trawy ma w bród, a pastwisko przeciętnego konia nie
przekracza 1ha, czyli o jakichś wędrówkach nie ma mowy? O wiele za mało. Koń
potrzebuje jazdy, stałego ruchu dostosowanego do jego możliwości i stopnia
wytrenowania. Jeżeli chcemy, aby nasz rumak był zdrowy – musi mieć stałą,
całkiem sporą dawkę ruchu. Sam nie będzie jej wyczerpywał – bo nie ma po co
tego robić.
Po drugie, oh my, pozwólcie mi na cytacik:
„Czy widzieliście kiedykolwiek jak
wygląda ujeżdżanie młodych koni? Przywiązane do lonży są ganiane w kółko przy
pomocy batów, kijków aż poobijane nie mają siły stawiać oporu. Ogierki są
kastrowane bez znieczulenia jak trochę podrosną. Trzęsą się po tym z gorączki i
bólu; naprawdę przykry widok.”.
Otóż nie, słonko. Moje pytanie – czy TY
kiedykolwiek widziałaś ujeżdżanie konia? Jakbyś to zrobiła według twojej
teorii, w życiu byś na nim tyłka nie posadziła. W ŻYCIU. Lekcja pt. jak ujeżdża
się konia. Otóż konia ujeżdża się bardzo długo. To nie jest proces trwający
tydzień. Po pierwsze, konie przyzwyczaja się do lonży dużo wcześniej – nie muszą
chodzić na wędzidle, mogą na kawecanie. Lonża to cudny sposób na rozruszanie
młodego konia bez wędzidła i siodła, co odwołuje się do punktu wyżej, pt. koń
musi mieć dużo ruchu. Wracając, młodziak musi się przyzwyczaić do ekwipunku.
Nikt nie zarzuca mu siodła i od razu wio. Trzeba przyzwyczaić go do faktu, że
ma coś w pysku i coś na grzbiecie. Najpierw się koniowi zakłada np. samo
ogłowie, którego nie powinien się bać, jeżeli wcześniej chodził w kantarze.
Potem dopiero wpina się wędzidło – nie od razu metalowe. Na rynku dostępne są
grube (bardzo delikatne), gumowe wędzidła smakowe, żeby ułatwić naukę tak nam,
jak i młodziakowi. Potem można mu kłaść czaprak na grzbiet i próbować z
siodłem. Powoli, najpierw bez zapinania. Potem się siodło zapina, prowadza konia
w nim, żeby odnalazł się w nowej sytuacji. Dopiero potem zaczyna się obciążanie
strzemion „wieszając się na nich”, po prostu naciskając rękoma i obserwując
reakcję. Potem się przewiesza przez konia, nie wiem jak to do końca
wytłumaczyć, leży się na siodle, twarzą do ziemi, prostopadle do konia. Dopiero
jeżeli koń się oswoi z tym wszystkim i nie reaguje nerwowo można wsiadać. I
zacząć kolejny bardzo długi proces szukania równowagi.
Ogierów nigdy nie kastruje się bez
znieczulenia i nigdy bardzo młodych. Mały hint – stosowana jest tzw. kastracja
stojąca, kiedy ogier znieczulenie dostaje bezpośrednio w mosznę . Powszechnie
jest ona uważana za zdrowszą, bo koń szybciej dochodzi do siebie, zupełnie
inaczej niż przy kastracji leżącej, pod narkozą. Poza tym jasne, zawsze może
dojść do jakichś komplikacji, bo koń nie powinien się przez jakiś czas kłaść,
co wielu właścicieli zaniedbuje, wdaje się infekcja i, cóż, wałaszki mają prawo
trząść się z gorączki. Ale prawidłowo przeprowadzona kastracja i późniejsza
rekonwalescencja nie daje żadnych skutków ubocznych. None.
Po trzecie – fundacje. Robią
cholernie dużo dobrego. Ale oczywiście, według autorki dobrem dla konia to
zapasienie go na śmierć, co przecież wcale nie jest lepsze od zagłodzenia.
Fundacje, z prywatnych pieniędzy, odkupują masę koni z targów i rzeźni. Zajmują
się też końmi zaniedbanymi, od prywatnych właścicieli. Wkładają ogrom pracy i
cierpliwości, aby zwierzę znów mogło normalnie funkcjonować, powróciło do
zdrowia i znów zaufało człowiekowi. Oddanie potem konia pod dzieci w celu hipoterapii
to jeden z najlepszych scenariuszy. Podliczmy – koń unika pewnej śmierci, potem
jest doprowadzony do stanu, w jakim powinien być, a następnie, na starsze lata,
wozi dzieci, pomagając im nawiązać więź ze zwierzętami. BORU CO ZA MAKABRA! No
bo oczywiście, jazda, siodło, wiecie, męczenie zwierząt. Najlepiej jakby tylko
stały na pastwisku i jadły. Wożenie dzieci, takie straszne, omg.
Po czwarte – zawody. Tutaj wchodzimy
lekko w szarą strefę. Jak zawody, to sport. Jak sport, to nagrody. Jak nagrody,
to pieniądze. Tutaj się dzieją złe rzeczy i nie zamierzam wam kłamać, że nie.
Obok jeźdźców rozpaczających nad najmniejszą kontuzją, są też tacy, którym
śmierć wierzchowca nie w smak, bo nagroda przeszła koło nosa. ALE! Środowisko
jeździeckie z tym walczy. Walczy się z rollkurem. Rollkur jest wtedy, kiedy koń
jest zmuszony wodzą do trzymania głowy za pionem, przyciśniętą do klatki
piersiowej. Jest to sposób „treningu” koni ujeżdżeniowych. Taki koń nie widzi
gdzie idzie, nie może przełknąć śliny, więc ona ścieka (co sprawia wrażenie
piany obecnej przy żuciu wędzidła, co jest czymś dobrym), ma problemy z
oddychaniem, więc wyrzuca nogi przed siebie, dając spektakularny spektakl.
Wielu czołowych jeźdźców ujeżdżeniowych podpisało się pod zakazem rollkuru.
Druga rzecz – skoki i tzw. barowanie. Polega na tym, że gdy koń skacze podnosi
się poprzeczkę wyżej (w momencie skoku), przez co koń uderza o nią przednimi
nogami. Z tym też się walczy. Corrida, rodeo, to, co się robi Tennessee
Walkerom, koński doping, mogłabym wymieniać. Jeźdźcy są świadomi tego co się dzieje,
ale z tym walczą. Nie chowają pod dywan. Wręcz przeciwnie – o tym się mówi,
żeby edukować i zapobiegać. A zawody, czy nawet same konkurencje pod domową
halą, to kolejna świetna dawka ruchu. Wytrenowane, sportowe konie, które są
mądrze prowadzone i nie przekraczają swoich limitów są zdrowe i dożywają późnej
starości. Czego nie można powiedzieć o koniach-rekonwalescentach, które mają
mało ruchu i są chodzącymi wrakami.
Po piąte, i ostatnie, dlaczego nie
można koni wypuścić w dzikość? Tu będzie krótko – dzisiejsze konie od wieków
nie miały styczności z „naturalnym środowiskiem”. Gdybyśmy takie konie puścili
samopas, zwyczajnie by nie przeżyły.
W ogóle śmiechłam mocno, czytając, że
moja pasja jest wynikiem jakichś upodobań seksualnych, czy innych dewiacji. Cool
story bro. Środowisko jeździeckie nie ma dobrej opinii wśród ludzi, właśnie
przez takie osoby, które szerzą tak okropne kłamstwa. Zdarzyło mi się w twarz
usłyszeć coś w stylu: „Jeździsz konno? Wow, myślałam, że lubisz zwierzęta…”. Ale
w tym przypadku... Omg. Serio, tutaj to nawet połowa to za dużo…
Ej, powiem szczerze, że mi łzy w oczach stanęły, jak poczytałam tamte brednie. I nie wiem, czy ogarnęło mnie przerażenie, że ktoś obcy w imię takich durnot próbowałby mnie rozdzielić z moją ukochaną klaczą, czy był to żal wobec tej dziewczyny, która nigdy nie nawiązała z żadnym zwierzęciem - nie mówię nawet o koniach - takiej więzi jak ja.
OdpowiedzUsuńJuż poza samym faktem, że to stek bzdur do sześcianu, jak nie bardziej, to współczuję jeszcze himalaistom. Co oni jej zrobili? Nie rozumiem ich pasji, ale z tym się ludzie rodzą, że ich w góry ciągnie, że są gotowi tam zginąć. Czemu jej wszystko się z seksem kojarzy? Masakra. A jak biegam, to też zależy od moich upodobań seksualnych? (ale ja nie biegam, mam zasady).
Ja mogę twój post uzupełnić tylko słowami, że czasami zajeżdżanie koni to faktycznie straszny widok. W tak zwanych "masówkach" nie ma pierdolenia się z przerażonym młodzikiem. Ale ja odchowałam już kilka źrebaków, jednego konia zajeździłam od zera. Nasze konie nigdy nie miały kłopotów z przyjęciem jeźdźca - nigdy nie działa im się krzywda, bardzo nas kochają i wierzą, że wszystko, co robimy, jest dobre. Nie bały się siodła, nie bały się ogłowia, za wędzidło dostały tyle końskich cukierków, że chyba chciałyby się drugi raz uczyć, nigdy nie robiły "rodea", kiedy wsiadaliśmy. Ja swojego wałaszka zajeździłam, pewnego dnia wsiadając na niego z płotu na oklep. Obejrzał się na mnie zaciekawiony, skubnął mnie w stopę i tak oto przeszliśmy ten dość trudny okres zajeżdżania.
Co do żywienia - nie zapominajmy, że dzisiejsze łąki są pozbawione 80% najważniejszych ziół, do których konie niegdyś miały dostęp. Trudno jest je sprowadzić, by zasiać na łące, a czasami nawet nie będą rosły, bo powietrze jest zanieczyszczone. Dlatego niektóre firmy z paszami produkują takie dodatki paszowe, specjalne zioła alpejskie i różne takie rarytasy, które można koniom do posiłków dosypywać. Koń na wolności - w sensie na pastwisku - który człowieka widzi raz na ruski rok, to koń nieszczęśliwy. Przecież należy je szczepić, odrobaczać, werkować, niekiedy kuć - bo nie każdy koń ma idealne kopyta, a ścierać ich nie mogą - wreszcie poruszona przez ciebie kwestia ruchu.
I teraz wisienka na torcie. Są ludzie, którzy jeżdżą bez ogłowia. Bez siodła. Bez obydwu naraz. Ja tak jeżdżę. Istnieją tysiące sposobów, by ulżyć koniom z wędzidłami, etc. Są konie, które nie lubią pracować. I są konie, które prędzej by się zabiły, niż chciały przestać pracować. Bo kochają się uczyć, bo to rozwija ich umysły oraz fizyczność, bo się nie nudzą. Ileż można jeść, prawda?
A tak na koniec... nawiązując do mojego żalu - to naprawdę przykre, że ona się nawet nie zastanowi. Nawet nie dokona wywiadu środowiskowego. Koń z człowiekiem może nawiązać niesamowitą relację, niemalże telepatyczną. Ja się z moją klaczką rozumiem bez słów - albo ze słowami i sobie rozmawiamy. Ja po swojemu, ona po swojemu, ale się rozumiemy. Kiedy coś jej się dzieje, pęka mi serca, kiedy ja płaczę, ona mnie przytula, kiedy coś niedobrego się dzieje, natychmiast wiem, co zrobić, żeby ją uspokoić. Jak mnie nie ma przy czymś niezwykłym, zawsze jest niespokojna i koniecznie chce mi opowiedzieć, co się stało - a dopiero kiedy powiem, że wiem, że jest dzielna, odważna i bardzo mądra, że to zniosła i była grzeczna, rozluźnia się. Kiedy wyjeżdżam, zawsze patrzy w drzwi stajni przy przyjeździe moich rodziców, licząc, że wejdę z nimi. Nie widzi wtedy nikogo więcej, tylko wpatruje się w te drzwi, czekając. Jeśli nie zjawię się do godziny, rezygnuje.
I jak ktoś taki, kto zupełnie nie wie, o czym pisze, ma czelność twierdzić, że ją krzywdzę? Autentycznie mnie zabolało, jakby uderzyła mnie w twarz mokrą szmatą.
Nie chciałam się za bardzo rozpisywać, więc skupiłam się na najważniejszych, ale w sumie twój komentarz to dobre uzupełnienie. :)
UsuńZgadzam się, w różnych stajniach różnie się dzieje i z zajeżdżaniem i z opieką. Różni właściciele różnie, niestety, podchodzą do zwierząt. Sama strasznie cierpię z moim Rudym (omg, nienawidzę jego imienia z papierów XD), bo jestem na dzierżawie, a właścicielka średnio ogarnięta. Koń był po prostu typowym koniem z typowej polskiej szkółki - zaniedbanym, z wiszącym brzuchem i sflaczałymi mięśniami. A zapału do pracy mnóstwo. Wyrobił się, nabrał trochę mięśnia i przymierzałam się wtedy do tej srebrnej. Jak ja się cieszę, że jednak przedłużyłyśmy umowę dzierżawy - nie zniosłabym jego powrotu do tłuczenia pod dzieckiem, któremu zamarzył się konik. ;-; Ale wynegocjowałam chociaż transport do stajni, jaka mi pasuje. W tamtej to nawet nie można się doprosić, żeby mieszali koniowi witaminy z paszą. Witaminy za MOJE pieniądze. ;-; W ogłowiu i siodle to głównie skaczę, ew. jak robimy jakieś "poważne" ujeżdżenie. To jest koń tak kochany, że w tereny spokojnie można jechać całkowicie na oklep, albo na cordeo. <3 A jeszcze nie tak dawno, jak zaczynaliśmy wspólną przygodę, ze cztery lata temu, to był koń, który połamał stajennej rękę. No i kurczę, też mnie zabolało strasznie, że ktoś mi mówi, że krzywdzę tego konia. Że go zamęczam. Tragedia. Więc bardzo wiem co czujesz. :/
A na twoim dzienniko-pamiętniko-blogu poczytałam o konikach z Cenaturusa. Świetna sprawa, żebym tylko miała warunki, chociaż na Rudzielca i kolegę dla niego. :)