Przepraszam, że długo. Na swoje
usprawiedliwienie mam tyle, że mój sześcioletni elektroniczny facet mnie nie
kocha. Wcale. A czasem nawet odmawia jakiejkolwiek współpracy albo się wyłącza.
Blogspot też mnie nie kocha. Samochód również. Mam masę niekochających mnie
sprzętów. Dlatego notka sprzed dwóch dni pojawia się dzisiaj. Chciałam się
odnieść na bieżąco, wyszło jak zawsze. ;-;
Internet. Wspaniałe miejsce, gdzie
można znaleźć wszystko, od przepisu na sushi do pary ulubionych bohaterów w
jogurcie (nie szukajcie – nie do zapomnienia ;-;). Ale czy miejsce bezpieczne?
Właśnie ostatnio miałam okazję przekonać się, że niekoniecznie.
Wszyscy pewnie znamy i pamiętamy
aferę na Sznaucerku ze zdjęciem Mjuta – nie Mjuta. Nie będę się zagłębiać
zbytnio w szczegóły, chodzi o to, dlaczego doszło do czegoś takiego. Mnie się w
głowie nie mieści po co ktoś
siedział i przekopywał Internet, żeby znaleźć coś na kogoś z ekipy. Nie
mówicie mi, że to kwestia przypadku, czy innej cholery, bo zdjęcie było
wrzucone bodaj kilka tygodni wcześniej. Mniejsza, ktoś znalazł i wrzucił w
komciu pod postem. I tu najbardziej zdziwiła mnie reakcja niektórych
czytelników.
Najpierw był oburz o usuwanie
komentarzy. No tak, przecież co to takiego, to tylko jego prywatne zdjęcie z
jego prywatną facjatą, o co te afery?! Nie wiem no, ja nie chciałabym, żeby
obce mi osoby grzebały w moim życiu osobistym, ale może wypowiadali się jacyś
początkujący ekshibicjoniści. Może ja sobie poszukam ich zdjęć i powrzucam na
swój blog, a co. Przecież to nic takiego, nie?
Potem pojawiło się coś, co mnie zmiotło.
Dosłownie. Całkowicie. Z ziemi.
Aha. Tylko że to była jej prywatna
strona. Czyli co, teraz ekipa Sznaucera i ich rodziny muszą uważać na każdy
krok, bo są sławni w blogosferze? Dbać o perfekcyjny dobór kolorów i ubrań, bo
co jak paparazzi (bądź namiętni stalkerzy) złapią ich w czymś kompletnie nie
modnym? No coś tu się chyba komuś pod kopułką przegrzało. Celebryci są już
kompletnie odzierani z prywatności, ale dlaczego to samo ma się dziać z kimś
kto… Po prostu prowadzi bloga? Dla mnie to fakt, że ktoś z wyjątkową
determinacją grzebie w ich życiu, powinien spotkać się z dezaprobatą. Tymczasem
tu napiętnowano dziewczynę Mjuta, bo przecież wrzuciła i jej wina, nic
dziwnego, że wyciekło. Może jeszcze wyszukacie zdjęć matek i ojców chłopaków,
no bo przecież mogą gdzieś być, a oni nie mogą tak po prostu pozostać anonimowi
w sieci, prawda? No i jeszcze te zarzuty, że mogliby nie robić ze swej
tożsamości takiej tajemnicy. No
jasne, kto by nie chciał pikiety rozszalałych fanek Venetii pod mieszkaniem? Ja
bardzo.
Na szczęście pojawiło się parę głosów
rozsądku, którzy wprost powiedzieli, że włażenie ubłoconymi butami na czyjś
dywan prywatności jest nie fajne. Wtedy pojawił się wpis na Aferach
Szabloniarek. I szczęka mi opadła do ziemi. Pewnie opadłaby i dalej, gdyby
nie to, że siedzę w zaświatach, wiecie, niżej się już nie da. W wielkim skrócie
– autorka/ki bloga stwierdziły, że w sumie skąd takie zdziwienie, w końcu cała
blogosfera Sznaucera nienawidzi. Przebrzydli hejterzy, a fe. Dobrze, że tak się
stało, tak, mwahahaha, to koniec Sznaucerka i już nie będzie nic, jeno ziejąca
pustka po jedynych hejterach w Internetach. To przecież wszystko ich wina,
wszystko, łącznie z dżumą, cholerą i kokluszem. Aha, no i nie ma żadnej różnicy
pomiędzy krytykowaniem utworu i autora, bo to w sumie to samo. Widzicie, skąd
ten odjazd szczęki? Takiego stężenia głupich sformułowań i tłumaczeń już dawno
nie widziałam. Może od razu powinnam napisać, że autorki są idiotkami, bo to w
sumie to samo – obrażać autora, a krytykować tekst. Tak. Pojawiły się też
spekulacje, że może Venetiia jest chora na wszystko i ją krzywdzą. Idąc tym
tokiem myślenia, ekipa Sznaucera może też umiera na śmierć i tak sobie
odreagowuje? Może ich też krzywdzisz w tym momencie? Może Mjut się załamie po
wypłynięciu tego zdjęcia i zrobi sobie kuku? Pfff, co ja gadam, hejterzy nie
mają duszy, nic im nie będzie, co za heretyk ze mnie.
Aha. Makes sense. Założyli bloga,
więc to daje prawo wszystkim do grzebania w ich życiu. Tak. Zaczynam się bać. W
końcu ja też mam bloga. ;-;
Myślę, że już wiecie, o co mi chodzi.
Bronię tu Sznaucera, ale nie ma to żadnego związku z tym, czy go lubię, czy
nie. Czegoś takiego się po prostu nie robi. Nie ważne, czy na tym zdjęciu widać
1/6 twarzy Mjuta, czy stoi nago. To jest jego prywatne zdjęcie i nie chciał,
aby wszyscy o nim wiedzieli. Wystarczy. Ja naprawdę rozumiem potrzebę zobaczenia
ich twarzy, mam to samo w stosunku do innej osoby w Internetach, ale jeżeli
ktoś nie chce się upubliczniać, takie jest jego prawo. Nie powinniśmy szukać
jego buźki na siłę. Obojętnie jaką wspaniałą ripostą by nie rzucił, obojętnie
jak wspaniałego głosu by nie miał, nope. Ktoś chce pozostać anonimowy – dajmy
mu być anonimowym, w końcu my takimi jesteśmy. Dam sobie czaszkę oderwać, że
większość z komentujących nie chciałaby, aby ich personalia zostały
upublicznione. Dzisiaj zdjęcie, jutro nazwisko, a za tydzień adres zamieszkania
i numer PESEL? No coś tu jest nie tak.
Poza tym, rozśmieszyło mnie ogólne
podniecenie na widok Mjuta, bo… Tam go właściwie nie widać. Wygląda na to, że
plotki mówią prawdę. Mjutczi powala swoją zajebistością na odległość.
Dziękuję za uwagę, to by było
wszystko na dziś. Można wyrażać swoje zdanie w komciach, byle grzecznie.
Nie wiem
dlaczego skriny są takie malutkie. ;-; Nie powinny. A ponieważ nie umiem
blogspota – nie wiem za bardzo co z tym zrobić. Mam nadzieję, że sprytne z was
stworzonka i poradzicie sobie.