http://samotne-danse-macabre.blogspot.com/p/o-mnie.html

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Krótkie info

Krótkie info z mojej strony - zastój jest, bo walczę z mitycznym dziekanatem. Generalnie po technikum chciałam sobie poprawić maturę - nie żeby była zła, tylko nie dość dobra jak na mój wymarzony kierunek (który to sobie wymarzyłam w trzeciej klasie średniej, jak już było trochę późno, no ale co tam). Udało się, składam większość papierów oprócz pierdółki, którą wyraźnie pisze, że przyjmują do dwudziestego sierpnia, wyjeżdżam jeszcze za granicę dorobić. I mam milion telefonów, że przyszedł list, że nie przyjmą, bo nie dostali moich wyników matury. WAT. Mam potwierdzonko, że zawiozłam i odebrali, ale nope, nie mają. Pytam, czy to nie chodzi przypadkiem o tę pierdółkę, co dowiozłam później. NIE. To matury nie ma i nie przyjmą. I się tak szarpię, bo jak matura się znalazła, to co innego się zgubiło. Jakby to była moja wina, że mają burdel w papierach czy insze licho, grrrrrr.

Przepraszam za rozmiar czcionki w tym poście, coś mi się zepsuło i albo jest śmiesznie mała albo taka, a chwilowo nie mam worda pod ręką, żeby sformatować to zewnętrznie. :c

piątek, 4 lipca 2014

Obrońcy czy kaci?

Omg. Miała tutaj być notka pełna żalu i cierpienia dotycząca fantastyki, reklamy i wydawnictw. Jestem znowu chora i muszę doginać do pracy, więc w ramach frustracji i nieszczęścia życiowego chciałam sobie ponarzekać. Ale nie mogę. Nie wierzę w to, co widzę. Że to się dzieje w dzisiejszych czasach, w cywilizowanym państwie prawa. Po prostu NIE.
Wierzę, że dzisiaj zamkniemy temat aborcji. Chyba że znowu ten kraj mnie wkuropatwi. Obiecuję, że przestanę czytać artykuły i oglądać telewizję. Ale jeszcze dzisiaj TO. Ufam, że ogólnie sprawa (tfu tfu) profesora Chazana jest szerokiemu gronu znana. Więc jeszcze TO, na dokładkę. Boli mnie ta sprawa. Boli jako człowieka, obywatela tego kraju i jako kobietę. Boli mnie zwyczajnie ze strony moralnej. Jak można mieć takie podejście? No, ale po kolei.
Po pierwsze, na łopatki rozłożyło mnie stwierdzenie, że prof. Chazan widocznie nie wie, jak wygląda taki płód. PROFESOR NIE WIE JAK WYGLĄDA CHORY PŁÓD. Profesor, który wydaje diagnozy w tej sprawie. He-he, to jest żart, tak? Taki, hehe, czarny humor? Nie?! To w takim razie TYM BARDZIEJ nie rozumiem, co on robi na tym stanowisku. Profesor, diagnozujący i podejmujący decyzje, nie wie czegoś, co wiedzieć musi. I jest dyrektorem szpitala. Piękny kraj.
Po drugie, stwierdzenie, że zdjęcia tego płodu są drastyczne. Ano są. Nie będę wam nimi rzucać w twarz, ale jak kto ciekawy, to wystarczy sobie poguglać w grafice wyrażenie „chory płód”. Albo „płód arlekina”, „wodogłowie”, „rozszczep twarzy”. To tak ogólnie. Ja wam ich pod nos nie wpycham, ale nie jestem przy tym hipokrytką. Jeżeli ktoś nie ma oporów przed rozstawianiem pikiet z wyabortowanymi płodami (przy tym głównie fotoszopami, na których zygota wygląda jak mini-dziecko, tak, albo zdjęciami martwych noworodków), to powinno mu się rzucić takim zdjęciem PROSTO w zakłamaną twarz. I powiedzieć głośno – płód z twojego zdjęcia nic nie czuje. Noworodek z mojego będzie umierał w męczarniach przez kilka miesięcy. Matka będzie patrzeć na to dziecko, mając świadomość, że nikt mu nie pomoże. Bo prof. Dębski ma rację. Ludzie nie wiedzą, o czym mówią. Nie wiedzą jak wygląda i co przeżywa taki noworodek. Nie wiedzą, na co skazują to dziecko i matkę. Ale w sumie co tam, to przecież obrońcy życia poczętego, urodziło się i już nie moja sprawa. Bullshit. PATRZ, co zrobiłeś. PATRZ, na co skazałeś kobietę i jej dziecko. PATRZ i WYCIĄGAJ WNIOSKI.
Teraz pozwolę sobie zarzucić cytatem z pewnego portalu pro-life. Można sobie po cytacie wyguglać, nie wiem czy rzucać linkiem, bo tam pełno tych płodowych fotoszopek jest i niesmaczne to dość. Ale jak stwierdzicie, że linkacz by się przydał, to dorzucę.
„Jak bardzo niedojrzałą , chorą lub skrzywioną psychikę trzeba mieć aby dopuszczać się takich czynów, aby je popierać i krzyczeć dookoła, że kobieta ma prawo decydować czy dokona aborcji czy nie. Przecież to nawet nie jest chore – to jest demoniczne!”
No więc właśnie. Proszę mi wobec tego wyjaśnić, kto w takim razie, jeżeli nie kobieta, ma decydować, czy chce nosić przez dziewięć miesięcy, a potem urodzić, „dziecko”, które po przyjściu na świat będzie umierało w męczarniach, nie ma żadnych szans, żeby żyło normalnie, o ile w ogóle pożyje dłużej niż pół roku. Kto, jeżeli nie kobieta, ma decydować, czy ma siłę, warunki i, nie oszukujmy się, finanse na to, aby wychować dziecko skrajnie niepełnosprawne, które na dobrą sprawę wegetuje i rzadko kiedy dożywa dorosłości. I w końcu, czy bardziej demonicznym jest usunięcie bardzo wczesnej ciąży, czy skazywanie matki na patrzenie, jak jej dziecko umiera, naszprycowane toną leków przeciwbólowych.
Jak ktoś sobie przeczytał artykuł z opisem, jak wygląda noworodek albo poguglał sobie zdjęcia, ma już jakieś pojęcie. I teraz skonfrontujcie swoją, świeżą lub mam nadzieję nie, wiedzę ze słowami, powtórzę, PROFESORA Chazana: „Nie czuję się winny”.
Nie czuję się winny.
NIE CZUJĘ SIĘ WINNY.
Lekarz, który, przynajmniej w teorii, wie, że to dziecko nigdy nie miało szans na przeżycie, a mimo tego skazał matkę na donoszenie go, cesarskie cięcie i teraz okrutne cierpienia psychiczne. Lekarz, który miał pomagać ludziom, a zamiast tego skazał kobietę na prawdziwe tortury nie czuje się winny. Wszystkiego się odechciewa.
Aborcja to nie jest lekarstwo dla panienek na dyskotekach. Dla tych jest przecież antykoncepcja, ew. tabletka 72. Aborcji ludzie potrzebują w takich przypadkach. Wierzyć mi się nie chce, że ktoś rzeczywiście wierzy, że kobiety, które usuwają ciąże, robią to dla zachcianki. TAK, chore płody ISTNIEJĄ. TAK, są przypadki, kiedy ciąża i poród to prawdziwa męczarnia i tortury. TAK, są sytuacje, w których patrzenie na noworodka wywołuje tylko ból i skrajną depresję. I wreszcie TAK, aborcja powinna być legalna. Kobieta to nie jest inkubator, tylko żywa istota. Płód to nie zawsze całkowicie zdrowe i wyczekane dziecko. Każdy przypadek jest inny i trzeba taką decyzję pozostawić nie księżom, nie posłom, nie anonimowym Jackowi i Adzie z pikiety, tylko kobiecie, która to dziecko będzie w sobie nosić, która je urodzi i która będzie je wychowywać.
I wiecie co? Ja tu się staram kulturalnie, bez nienawiści, ale nie zawsze mogę. Jeżeli według tego pana aborcja była gorsza, niż to co teraz przeżywa i dziecko i matka, bo to byłoby morderstwo, to ja mam mu coś do powiedzenia. Pan skazał tę kobietę na tortury. Przez pana przeżywa traumę, prawdziwe psychiczne męki. I wie pan co? To jest niemoralne, bo krzywdzi drugiego człowieka. A pan miał ludziom pomagać. Ma pan również obowiązek postępować według prawa, a według prawa jeżeli pan nie chciał wykonać zabiegu sam, to MUSIAŁ pan wskazać kobiecie miejsce i lekarza, który to zrobi. Pan nie tylko zachował się niemoralnie, nieetycznie i zwyczajnie okrutnie. Pan złamał prawo. I mam nadzieję, że poniesie pan konsekwencje i to takie, żeby nikomu już nie przyszło do głowy zrobienie czegoś tak obrzydliwego. NIGDY.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

I wśród najświętszych w oczach ludu, chodzą najstraszniejsze demony.

Dzisiaj znów się wespniemy na górne granice obrzydliwości. Bo mi się niedobrze robi, jak tylko pomyślę o tych katoterrorystach. Ja nie bronię nikomu wiary, niech se wierzy nawet w kosmiczne prądy niebieskich płynnych mchów. Tylko do cholery jasnej, niech się bardzo brzydko mówiąc, odpierdoli od innych.
Artykulik z frądzi. UWAGA! Przed czytaniem należy zaopatrzyć się w pielęgniarkę, która z kolei zaopatrzy się w środki szybkiego zbijania ciśnienia! W przypadku nie zachowania tych środków bezpieczeństwa, nie obiecuję, że was nie odwiedzę. We własnej majestatycznej Śmiercionośności.
Teraz dwa wdechy i wydechy. Albo nawet cztery. Walnijcie dychę najlepiej.
Ożesz w kamasze. Ja sobie nie wyobrażam, jakim człowiekiem trzeba być, żeby do cholery jasnej kazać JEDENASTOLATCE donosić ciążę i urodzić dziecko z gwałtu. Przecież sama jest jeszcze dzieckiem! Dla której poród i ciąża mogą mieć nieodwracalne skutki dla zdrowia fizycznie, nie mówiąc o psychice tego biednego dziecka. A komcie jeszcze lepsze. Pozwólcie, że zacytuję parę fragmentów  z komentarzy niejakiej Kropelki, bo moja opinia o nich jest zbieżna z opinią na temat całości.
„„nie przechodzenie przez traumę porodu”
Nie zauważyłam, aby poród był jakąś specjalną :traumą”. To mit aborcjonistek.”
Nie no, poród, żadna trauma dla jedenastolatki, co tam że ból, miednica, pęknięcie szyjki czy nacinanie krocza przy porodzie (yup, tak się robi praktycznie „z automatu”). Lajcik dla uczennicy podstawówki, codzienność normalnie. Bo wiecie, jak mi się nie stało to nikomu, prawdaż.
„„ciąża i połóg to także "dodatkowa trauma"”
A skąd wiesz, że nie radość z posiadania własnego „dzidziusia”?”
A skąd wiesz, że nie trauma poporodowa? A skąd wiesz, że nie całkowite odrzucenie dziecka? Tym bardziej, że to owoc, tak jakby, no nie wiem, gwałtu?
„„dopoki dziecko jest czescia kobiety i bez niej przezyc nie moze, dopoty ona jest istota nadrzedna”
Pisząc „istota nadrzędna”, posługujesz się językiem Niemców – nazistów. Co z tego wynikło, większość doskonale wie.”
Eeee, nie. Pani się podszkoli w historię i biologię. Bo jednak nazywanie rozwiniętego organizmu nadrzędnym dla komórki, a nazywanie jednej rasy rozwiniętego organizmu nadrzędną dla drugiej, to chyba troszku inny level.
„„ma prawo do decyzji o swoim ciele”
O swoim tak, ale jej dziecko to już inne ciało. I w swoich planach życiowych powinna to uwzględnić.”
No wiecie, jedenastolatka powinna uwzględnić w swoich planach życiowych ewentualne dziecko z gwałtu. No co wy, wy tak nie robiłyście?! Bez ściemy.
„„Dziewczynka ma 11 lat, poród może ją zabić, ale przecież to nieistotne”
W chwili porodu będzie miała 12 lat. W tym wieku niektóre dziewczynki są już fizjologicznie dostosowane do porodu, więc chociaż poród może być trudny, to zapewne jej nie zabije.
Pisanie, że „może ją zabić”, jest zwykłą demagogią i negatywną manipulacją.”
No jasne, bo to, że pierwszy poród może trwać nawet kilkanaście godzin, potem jeszcze „rodzenie” łożyska i tak dalej, to takie wakacje dla małych dziewczynek. Może w ogóle znieśmy tę granicę 15 lat, przecież taka jedenastolatka to przygotowana, nie dość, że do pożycia to i do rodzenia dzieci. Więc w ogóle zatwierdźmy takie śluby, bo obowiązek przykładnej katoliczki jest w stanie spełnić! Wybaczcie, zagalopowałam się.
„„zlepek komórek który nosi w swoje macicy”
Stuknięta jesteś? Jaki „zlepek komórek”??
To zygota, zarodek, płód ludzki! Człowiek, który jest akurat na jednym z początkowych etapów swojego rozwoju.
Idź się doszkól w dziedzinie rozwoju człowieka do gimnazjum …
Hehhehhe, przyganiał kocioł…
„„11-latka "musi uwzględnić w swoich planach życiowych" posiadanie dziecka które jest owocem gwałtu?! Serca chyba nie masz...”
A ty masz dla tego dziecka, skoro chciałabyś wsadzić nóż w jego bijące serce?”
Wcześniej była mowa o zygocie, da? To teraz uwaga, konkurs. Milion dolarów, 15-letni abonament na NC+, paszport Polsatu i wakacje na budowie w Dubaju dla tego, kto mi TU znajdzie bijące serce. Dorzucam dodatkowe piętnaście milionów ojro dla każdego, kto mi znajdzie klinikę aborcyjną, w której wykonuje się ją nożem przez brzuch.
Pomijając już sam fakt podania okolicy zamieszkania dziewczynki w artykule (chyba żeby aktywistki prolajfowców miały gdzie kolejną propagandową pikietę rozstawić), wy wszyscy obrońcy życia powinniście się wstydzić. WSTYDZIĆ. Stawiacie twór, który nawet jeszcze nie żyje ponad czujące i funkcjonujące DZIECKO. Bo jedenastolatka to jest dziecko. Jak możecie się nazywać obrońcami życia, skoro rujnujecie jeszcze bardziej psychikę tej dziewczynki. Naprawdę sądzicie, że ona teraz potrzebuje osądów? Długiej i trudnej ciąży? Bolesnego porodu? Być może komplikacji? JAK MOŻECIE nazywać się obrońcami życia, mając głęboko w dupie życie kobiety, traktując ją jak chodzący inkubator. Ona potrzebuje teraz spokoju, długotrwałej terapii, która, mam szczerą nadzieję, pozwoli jej znowu stanąć na nogi po tych traumatycznych przeżyciach. NIE, dzidziuś jej nie pocieszy. DZIECKO TO NIE LEK, a tym bardziej nie lek na wszystko. Tym bardziej nie dziecko, poczęte w takiej sytuacji. Po prostu nie.
Napisane krótko, bo mnie wszystko opadło. Poza tym, uważam, że jest to sytuacja, w której warto pozostawić czytelnikom miejsce na własne zdanie i interpretację. Mnie jest smutno, że tacy ludzie istnieją i mają czelność swoje zdanie wyrażać publicznie. I straszliwie szkoda mi tej biednej dziewczynki i jej rodziny.

poniedziałek, 12 maja 2014

Konie są MALTRETOWANE! Ale czym? WSZYSTKIM! Dlaczego tak sądzisz? BO TAK!!!

Po świętach, po weekendzie, po Eurowizji, przydałoby się coś napisać. Co do ostatniego, to cieszę się z werdyktu czy whatever, nie wiem do końca jak to tam działa. Wiecie dlaczego? Nie, nie dlatego, że jestem zlewaczała do bólu i wygrała „kobieta z brodą” więc wolność czy coś. Wręcz przeciwnie, dlatego, że ze strony Conchity zostało nam zaprezentowane całkiem jadalne przedstawienie, tak od strony estetycznej jak i wokalnej. Nasz występ uwiecznię minutą ciszy. Dość powiedzieć, że w pewnych kręgach mamy nową ksywę – Pornland. Urocze prawdaż? Najgorszy fakt, że prawdziwe.
Poniższy wpis zawiera bardzo dużo tekstu o koniach, ich żywieniu, jeździe itp. I bul dupy ekoterrorysty, ale to już nie z mojej strony.
Wiecie, że ja ogólnie dużo w Internet. No czytam sobie czasami dla lolcontentu pewien tramwajowy blog. I tak się zapuszczałam w jego otchłanie, zapuszczałam i znalazłam dwa wpisiki. Zapoznać się proszę. Okeeeeeej, troszkę pani się peron z samolotem rozminął. No więc nie pozostaje mi nic, jak edukować.
Po pierwsze – jazda konna jest ZDROWA i to, *fanfary*, DLA KONIA. Teraz przejdziemy, proszę wycieczki, w rejony lekko historyczne. Dawniej, koń na wolności musiał się bardzo dużo przemieszczać. Raz, że potrzebował ładnych pastwisk ze zdrową trawą. Dwa, musiał się przemieszczać ze względu na drapieżniki. Teraz (mówimy o sytuacji normalnej, nie patologicznej) konik siedzi bezpieczny, za ogrodzeniem, ma bajecznie dużo zieloniutkiej trawy. Konie, które nie są wypasane, dostają pod nosek zielonkę, czyli skoszoną masę trawy. Dobry właściciel, który wie, jak powinien odżywiać się koń, dba też o jakość trawy. Bo wiecie, to nie tak, że się idzie na byle jaką łąkę i się ścina byle co, bo dla konia wręcz śmieszna ilość roślin jest trująca. Wielu koniarzy, których znam i z którymi współpracuję, wykupując ziemię pod pastwisko, kompletnie ją „przerabia”, siejąc tzw. szlachetne trawy, rośliny motylkowe (choćby koniczynę) i zioła. Raj dla konia. Jednak im bliżej końca roku i zimy, tym bardziej wszelka roślinność przymiera, więc nawet „idealne pastwisko” traci swoje właściwości. Wtedy dorzuca się siana, żeby konie nie kopały w ziemi w poszukiwaniu korzeni (zapiaszczenie jelita to niezbyt przyjemna sprawa). Koniom dorzuca się też np. marchewki. To jest mniej więcej zestaw, który koń teoretycznie mógłby mniej-więcej osiągnąć w środowisku naturalnym. Ale wiecie, co jeszcze mają dzisiejsze konie? Mają tzw. pasze treściwe, czyli ziarna zbóż (choćby owies) czy kukurydzę – składnik nr. 1 w gotowych mieszankach paszowych. Tak jedzący koń MUSI mieć dużo ruchu. Ile ruchu ma koń na padoku, kiedy nie ma absolutnie żadnego zagrożenia? Ile ruchu ma koń na pastwisku, gdzie świetnej trawy ma w bród, a pastwisko przeciętnego konia nie przekracza 1ha, czyli o jakichś wędrówkach nie ma mowy? O wiele za mało. Koń potrzebuje jazdy, stałego ruchu dostosowanego do jego możliwości i stopnia wytrenowania. Jeżeli chcemy, aby nasz rumak był zdrowy – musi mieć stałą, całkiem sporą dawkę ruchu. Sam nie będzie jej wyczerpywał – bo nie ma po co tego robić.
Po drugie, oh my, pozwólcie mi na cytacik:
„Czy widzieliście kiedykolwiek jak wygląda ujeżdżanie młodych koni? Przywiązane do lonży są ganiane w kółko przy pomocy batów, kijków aż poobijane nie mają siły stawiać oporu. Ogierki są kastrowane bez znieczulenia jak trochę podrosną. Trzęsą się po tym z gorączki i bólu; naprawdę przykry widok.”.
Otóż nie, słonko. Moje pytanie – czy TY kiedykolwiek widziałaś ujeżdżanie konia? Jakbyś to zrobiła według twojej teorii, w życiu byś na nim tyłka nie posadziła. W ŻYCIU. Lekcja pt. jak ujeżdża się konia. Otóż konia ujeżdża się bardzo długo. To nie jest proces trwający tydzień. Po pierwsze, konie przyzwyczaja się do lonży dużo wcześniej – nie muszą chodzić na wędzidle, mogą na kawecanie. Lonża to cudny sposób na rozruszanie młodego konia bez wędzidła i siodła, co odwołuje się do punktu wyżej, pt. koń musi mieć dużo ruchu. Wracając, młodziak musi się przyzwyczaić do ekwipunku. Nikt nie zarzuca mu siodła i od razu wio. Trzeba przyzwyczaić go do faktu, że ma coś w pysku i coś na grzbiecie. Najpierw się koniowi zakłada np. samo ogłowie, którego nie powinien się bać, jeżeli wcześniej chodził w kantarze. Potem dopiero wpina się wędzidło – nie od razu metalowe. Na rynku dostępne są grube (bardzo delikatne), gumowe wędzidła smakowe, żeby ułatwić naukę tak nam, jak i młodziakowi. Potem można mu kłaść czaprak na grzbiet i próbować z siodłem. Powoli, najpierw bez zapinania. Potem się siodło zapina, prowadza konia w nim, żeby odnalazł się w nowej sytuacji. Dopiero potem zaczyna się obciążanie strzemion „wieszając się na nich”, po prostu naciskając rękoma i obserwując reakcję. Potem się przewiesza przez konia, nie wiem jak to do końca wytłumaczyć, leży się na siodle, twarzą do ziemi, prostopadle do konia. Dopiero jeżeli koń się oswoi z tym wszystkim i nie reaguje nerwowo można wsiadać. I zacząć kolejny bardzo długi proces szukania równowagi.
Ogierów nigdy nie kastruje się bez znieczulenia i nigdy bardzo młodych. Mały hint – stosowana jest tzw. kastracja stojąca, kiedy ogier znieczulenie dostaje bezpośrednio w mosznę . Powszechnie jest ona uważana za zdrowszą, bo koń szybciej dochodzi do siebie, zupełnie inaczej niż przy kastracji leżącej, pod narkozą. Poza tym jasne, zawsze może dojść do jakichś komplikacji, bo koń nie powinien się przez jakiś czas kłaść, co wielu właścicieli zaniedbuje, wdaje się infekcja i, cóż, wałaszki mają prawo trząść się z gorączki. Ale prawidłowo przeprowadzona kastracja i późniejsza rekonwalescencja nie daje żadnych skutków ubocznych. None.
Po trzecie – fundacje. Robią cholernie dużo dobrego. Ale oczywiście, według autorki dobrem dla konia to zapasienie go na śmierć, co przecież wcale nie jest lepsze od zagłodzenia. Fundacje, z prywatnych pieniędzy, odkupują masę koni z targów i rzeźni. Zajmują się też końmi zaniedbanymi, od prywatnych właścicieli. Wkładają ogrom pracy i cierpliwości, aby zwierzę znów mogło normalnie funkcjonować, powróciło do zdrowia i znów zaufało człowiekowi. Oddanie potem konia pod dzieci w celu hipoterapii to jeden z najlepszych scenariuszy. Podliczmy – koń unika pewnej śmierci, potem jest doprowadzony do stanu, w jakim powinien być, a następnie, na starsze lata, wozi dzieci, pomagając im nawiązać więź ze zwierzętami. BORU CO ZA MAKABRA! No bo oczywiście, jazda, siodło, wiecie, męczenie zwierząt. Najlepiej jakby tylko stały na pastwisku i jadły. Wożenie dzieci, takie straszne, omg.
Po czwarte – zawody. Tutaj wchodzimy lekko w szarą strefę. Jak zawody, to sport. Jak sport, to nagrody. Jak nagrody, to pieniądze. Tutaj się dzieją złe rzeczy i nie zamierzam wam kłamać, że nie. Obok jeźdźców rozpaczających nad najmniejszą kontuzją, są też tacy, którym śmierć wierzchowca nie w smak, bo nagroda przeszła koło nosa. ALE! Środowisko jeździeckie z tym walczy. Walczy się z rollkurem. Rollkur jest wtedy, kiedy koń jest zmuszony wodzą do trzymania głowy za pionem, przyciśniętą do klatki piersiowej. Jest to sposób „treningu” koni ujeżdżeniowych. Taki koń nie widzi gdzie idzie, nie może przełknąć śliny, więc ona ścieka (co sprawia wrażenie piany obecnej przy żuciu wędzidła, co jest czymś dobrym), ma problemy z oddychaniem, więc wyrzuca nogi przed siebie, dając spektakularny spektakl. Wielu czołowych jeźdźców ujeżdżeniowych podpisało się pod zakazem rollkuru. Druga rzecz – skoki i tzw. barowanie. Polega na tym, że gdy koń skacze podnosi się poprzeczkę wyżej (w momencie skoku), przez co koń uderza o nią przednimi nogami. Z tym też się walczy. Corrida, rodeo, to, co się robi Tennessee Walkerom, koński doping, mogłabym wymieniać. Jeźdźcy są świadomi tego co się dzieje, ale z tym walczą. Nie chowają pod dywan. Wręcz przeciwnie – o tym się mówi, żeby edukować i zapobiegać. A zawody, czy nawet same konkurencje pod domową halą, to kolejna świetna dawka ruchu. Wytrenowane, sportowe konie, które są mądrze prowadzone i nie przekraczają swoich limitów są zdrowe i dożywają późnej starości. Czego nie można powiedzieć o koniach-rekonwalescentach, które mają mało ruchu i są chodzącymi wrakami.
Po piąte, i ostatnie, dlaczego nie można koni wypuścić w dzikość? Tu będzie krótko – dzisiejsze konie od wieków nie miały styczności z „naturalnym środowiskiem”. Gdybyśmy takie konie puścili samopas, zwyczajnie by nie przeżyły.

W ogóle śmiechłam mocno, czytając, że moja pasja jest wynikiem jakichś upodobań seksualnych, czy innych dewiacji. Cool story bro. Środowisko jeździeckie nie ma dobrej opinii wśród ludzi, właśnie przez takie osoby, które szerzą tak okropne kłamstwa. Zdarzyło mi się w twarz usłyszeć coś w stylu: „Jeździsz konno? Wow, myślałam, że lubisz zwierzęta…”. Ale w tym przypadku... Omg. Serio, tutaj to nawet połowa to za dużo…

piątek, 11 kwietnia 2014

GŁOSUJMY NA KORWINA! Albo może lepiej nie...

Miało nie być polityki, bo czuję, że stąpam po cienkim lodzie. Jednak co innego poglądy, a co innego propagowanie szkodliwych wzorców. Argument, że Korwin wymaga „głębszej analizy”, że to kandydat dla wyborców „myślących”, runął już wieki temu wraz z wypowiedziami tego osobnika. Obrońcy jednak wciąż rzucają mięchem za zdania rzekomo wyjęte z kontekstu. Ale powiedzcie mi tak szczerze, czy w jakimkolwiek kontekście to zabrzmi lepiej?
„Od prokuratury zażądałem dochodzenia w sprawie bezczelnego, oficjalnego uprawiania pedofilii w szkołach[mowa o edukacji seksualnej – przyp. Śmierć]. Z tym, że osobiście wolałbym, by moja córka trafiła w łapy pedofila (pedofila – nie „gwałciciela”!), który po pupie poklepie, biuścik pomaca, może popieści i pocałuje – niż poszły na taką lekcję. Bo po zetknięciu z pedofilem pozostanie cenne uczucie wstydu i napięcie erotyczne – a po takiej lekcji bezpowrotnie utraciłaby zdolność kochania.”
No jasne. Bo przecież molestowanie to takie odprężenie, prawdaż, nie żeby to jakiś ślady na psychice zostawiało czy cuś, przecież to nie gwałt więc osochosi. Za to EDUKACJA SEKSUALNA! Moi państwo, to dewiacja wyższego stopnia, żeby dzieci uczyć odpowiedzialności i tego, że zabawa ma swoje konsekwencje i wypadałoby o tym pamiętać oraz zapobiegać im?! No bo tego, tam używają TEGO słowa. Jakiego? No… eeee… o seksie tam mówio. DEWIACJE PSZE PAŃSTWA!
Nie, nie ma w tym tekście miejsca na obrony typu „no, ale on nie mówi że pedofilia jest fajna, ale jak ma wybierać pomiędzy dwiema możliwościami to wybiera mniejsze zło…”. Sorry, ale jeżeli OJCIEC deklaruje, że jego wyborem pomiędzy molestowaniem seksualnym a edukacją jest molestowanie, to wybaczcie, ale ja podziękuję. Sama nie mam dzieci i w głowie mi się to nie mieści, więc tym bardziej nie rozumiem, jak coś takiego mógł powiedzieć rodzic. Jak ktoś zauważył, kliknął sobie w pierwszym akapicie i poczytał, to błagam, niech odpowie szczerze – czy kontekst tu cokolwiek zmienia? Czy jest jakiekolwiek „inne spojrzenie”, które sprawi, że ten tekst będzie mniej obrzydliwy?
I tak, edukacja seksualna jest potrzebna. To, że zachodzi się w ciążę podczas seksu nie jest dla wszystkich oczywiste. Przejdźcie się doświadczalnie po przeciętnym gimnazjum i popytajcie. Czy dziewica przy pierwszym razie może zajść w ciążę? Czy wypłukanie się „po” wystarczy, żeby nie zajść w ciążę? Czy stosunek przerywany to dobra metoda antykoncepcji? Jak bierze się tabletki antykoncepcyjne? Odpowiedzi mogą was zaskoczyć. Albo i nie, jeżeli macie świadomość tego, jak nastolatkowie rozpoczynający pożycie są poinformowani o tym, jak to działa. I to ma być gorsze od molestowania? Ano tak, zapomniałam, napięcie erotyczne jest przecież przy tym, sorr. A po lekcji uświadamiania to wstręt do seksu. Czy coś.
Przeżyłam wypowiedzi o niepełnosprawnych. Przeżyłam i te, kiedy szanowny krul mówił, że jak się kobiety nie leje to nieposłuszna i krnąbrna, a i jeszcze nie daj Boże femistka jakaś, tfu. Ale to już mnie przerosło, serio. Pamiętajcie, drogie czytelniczki, molestowanie jest fajne! Tylko, że nie.
Miałam o tym nie pisać pomimo ogólnego oburzu i zniesmaczenia. Trafiłam na to TU, stwierdziłam, że przecież nie mieszam się do polityki, a mądrzy ludzie i tak odsieją ziarno od plew. Ale potem zobaczyłam TO. I wicie mi opadły. Obrońcy Korwina, otwórzcie oczy! Nie gadajcie o jakichś interpretacjach, analizach i innych pierdołach. Koniec pieprzenia. POSŁUCHAJCIE, co mówi wasz „wódz”. Nie doszukujcie się fafdziesiątego dna, tylko weźcie tekst takim, jaki go macie. Poglądy tego pana są OBRZYDLIWE i, co ważniejsze, SZKODLIWE. Chcielibyście, żeby wasze dzieci zostały obmacane w zamian za brak edukacji seksualnej? Żeby nie wiedziały, że prezerwatywy się nie kładzie na stoliku obok łóżka, ale w zamian za to dostały smakowitą i pouczającą lekcję praktyki od jakiegoś zboczeńca? Takie rzeczy propaguje pan Mikke. I niech mnie piorun trzaśnie, ale jeżeli Korwin wygrałby jakiekolwiek wybory (na co się na szczęście nie zanosi, choć rosnąca liczba wyznawców przeraża), to byłyby to ostatnie wolne wybory w Polsce. Ten człowiek wygaduje bzdury, że UE działa jak Hitler, przy czym sam stosuje politykę nienawiści i segregacji społecznej. Hipokryzja lvl over 9000. Wiecie, pan z wąsem też miał pomysł na, khem, rozwój państwa, sztabowców i ludzi też miał genialnych, tylko reszcie się jakoś tak, oberwało. Wybaczcie mi to porównanie, wczułam się za bardzo w pana Janusza.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Idźmy wszyscy do woja!

Bo jak nie to będą nas bronić narodowcy. A w ogóle to rurki, czy coś.
Dziś jest wielki dzień. Dlaczego? Bo postanowiłam napisać posta. Tak. Jakiś czas temu widziałam sobie na kwejku (nie wierzę, że wciąż odwiedzam takie strony…) obrazek, na którym byli przedstawieni: chłopiec w rurkach i Dzielni Mężczyźni, Którzy Nie Wstydzą Się Swoich Poglądów, Ale Noszą Kominiarki, Bo Tak, których to miałam okazję bliżej poznać. I jakże mądry, kwejkowy mocno, napis głosił co następuje: Jak będzie wojna, jak myślisz, kto cię obroni? Otóż odpowiedź jest prosta, drogi twórco tego wybuchu intelektu, żadne z nich. Primo – chłopiec w rurkach jest mocno poniżej wieku poborowego. Secundo – Dzielni Mężczyźni (…) są dzielni tylko wtedy, kiedy po przeciwnej stronie stoi policja, która na dobrą sprawę nie może nic im zrobić. Kiedy po drugiej stronie stanęliby żołnierze z karabinami, którzy mogą i będą zabijać, połowa z nich okazałaby się magicznie inwalidami/dostałaby astmy byle tylko nie iść do woja.
Ale do czego zmierzam?
Do absurdu, który zdaje się popiera coraz większa liczba osób.
Absurd zwie się obowiązkowa służba wojskowa, która zdechła nie tak dawno temu. Wiele osób chce jej przywrócenia, bo… eee… rurki? Grzywka? Czy coś? Ale, że co, chcecie sensownych argumentów?! Pooglądajcie sobie jakieś lamy na jutubie czy coś, bo tego tu nie będzie. Co więcej, ci krzykacze nie wiedzą dosłownie nic o tym, czego chcą, nie mówiąc o tym, że sami nie odsłużyli „swojego”.
Trochę długo trwało powstawanie tego tekstu, bo postanowiłam zebrać materiał u źródła. Trochę dziennikarka czy coś (ale bez studiów, więc nie tró, tylko taka amaczeur). W każdym razie porozmawiałam sobie dużo i ciekawie. Śmieszne rzeczy się okazały, jak np. fakt, że wszyscy, którzy w woju byli, owszem, wspomnienia mają epickie, ale nie pochwalają pomysłu. O czym Śmierci mówili? Zapraszam do lektury.
Szpryca/bomba/whatever to nazywali w danym regionie. Cóż to takiego? Ano taki żołnierz dostawał kombinację szczepionek, co by nie chorował. Jasne, zdrowiutcy to oni byli, ale tak trochę konsekwencje dla organizmu. To nie była kombinacja typu standardowa szczepionka siedmiolatka, tylko zbiór takich różnych paskudnych chorób w jednym zastrzyku, bo tak. Co się będą rozdrabniać. TU JEST WOJO. Nie ma mięczaków. A organizm młody, to da radę. A ręka napieprzała kilka (kilkanaście?) dni.
Trampki na receptę. Tró story, nie śmiejcie się. Bo wiecie, wojo, traperoglany, te sprawy. A jak się kaszlało to tego, że zwolnienie jakieś? Że słucham? Masz, załóż se trampki, wygodniej ci będzie. A że na płuca coś? Samo przejdzie.
Sprzęt. Trolololo, Polska mocno (nie żebym coś miała do samego kraju). Tutaj przepraszam z góry wszystkich miłośników militariów, ale ja nie mam pamięci do takich rzeczy, więc to tak orientacyjnie jest. Strzelanie z karabinu jakiegoś tam. Co drugi/trzeci pocisk powinien być smugowy, bo tak fajnie byłoby widzieć, gdzie się strzela. Nie każdy smugowy, bo wtedy wróg widzi skąd strzelamy. Ale to by było zbyt piękne i mister dowódca oznajmia nam, że tego, tak powinno niby być I JAKBY BYŁA WOJNA, to co innego. Ale tak to w sumie co dziesiąty może być smugowy, bo to drogie cholerstwo, ale dacie radę. :3 A jak nie to wpierdol. Czy coś.
Serio, przeraziłam się słysząc historie z lotnictwa, takiego już normalnego.
„Ze sprzętem było słabo. Jak lataliśmy to się czasami baliśmy, bo ćwiczenia nad morzem były. No i serią w morze. Ale czasami, jak coś się zacięło, to się strzelało dalej. Zanim się odbije, to trochę pójdzie w plażę. Jakby tam jacyś ludzie byli, to nie ma szans, to jest tyle naboi. Mnie się nigdy nic takiego nie trafiło osobiście, ale to się słyszy. No i jak samemu się lata, to widać w jakim to wszystko jest stanie.”
Wprawdzie pan mówił o sytuacji ok. 1990r., but still creepy.
Generalnie wszyscy panowie się zgadzają, że wspomnienia nie do podrobienia, nie wszędzie się jeździ sprzętem na gąsienicy, a i świetnych ludzi się poznaje. Mówią też, że w woju nauczyli się szybko jeść, bo było tyle mało czasu, że porcję pochłaniali już w drodze do stolika. Ale zgodni są również w innej sprawie – to było bezsensowne. Tak naprawdę niczego się nie nauczyli, jeżeli chodzi o szkolenie. Potrafią trzymać karabin i znaleźć drogę w lesie, ale to by było na tyle. Bo sprzętu mało i zawodowe potrzebuje, bo nie ma gdzie, nie ma jak, nie ma z czym.

I teraz wytłumaczcie mi, co ma strzelanie z karabinu do rurek? Że co, przebiorą na ten rok chłopięcie w mundur, każą strzelać i co, jak wróci to stanie się Dzielnym Mężczyzną (…)? Nope. Moje skille wróżbity mówią mi, że po powrocie ubierałby się dokładnie tak samo. Poza tym, jaki ty masz, człowieku, problem z chłopięciem w rurkach? Chodzi sobie, to niech chodzi. Tobie się nie podoba, ale nie musi, ważne żeby on się czuł dobrze. Ty ubierasz sobie dresy z krokiem w kolanach (okropne imo), on rurki. Mnie się nie podoba ani jedno, ani drugie, ale jakoś nie próbuję moralizować przypadkowych ludzi na ulicy BO MI SIĘ NIE PODOBA. No i co z tego? Komuś się może nie podoba mój styl, i co? Co z tego wynika? Każdy ma prawo robić ze sobą co chce. Ktoś chce się wytatuować, ktoś mieć kolczyka w pępku, ktoś inny irokeza, a jeszcze inny ćwieki w butach, i co? Jesteśmy różni, na Boga, na cholerę to zmieniać? Dlaczego wszyscy mieliby wyglądać tak samo? Nie ogarniam.

poniedziałek, 17 marca 2014

Personal Update

Dobra, będzie dzisiaj naprawdę tak bardziej osobiście pamiętnikowo, w prostszych słowach – trochę bliżej o Śmierci. Ogólnie to długo mnie nie było w Internetach w ogóle, bo trochę się podziało.
Po pierwsze, najlepsze co mi się przytrafiło w mojej pracy odkąd tam w ogóle zawitałam. Załapałam się na parę szkoleń w Anglii i Stanach, po tym jak uratowałam tyłek mojemu kierownikowi, który z angielskim raczej w przyjaźni nie żyje. Jak spytacie? A trafiła nam się wizytacja szefostwa. TEGO szefostwa. Tego mitycznego szefostwa z dalekiego USA co to kręci wszystkim. No i generalnie byliśmy uprzedzeni, ale na nieszczęście szef wszystkich szefów Mark postanowił zadać pytanie. Myślałam, że kierownik zejdzie na zawał, więc udzieliłam jako-tako odpowiedzi za niego. Mark zadowolony poszedł zwiedzać dalej, a ja zyskałam nieco w oczach pracodawcy. Yay. Akurat jak mi się umowa kończyła, no szczęście nad szczęściami. <3 Serio, dawno tak się nie cieszyłam z pójścia do pracy.
Druga super uber wiadomość, odzyskałam swoje rude szczęście, czyli konkretnie wałacha rasy wielkopolskiej o zaszczytnym imieniu Imperator (srsly, nie wiem kto nazywa tak konia). Odzyskałam, bo nie jest to moje zwierzę, jeno dzierżawione. No i właścicielka stwierdziła, że to jest IDEALNY prezent dla swojej chrześnicy na urodziny. Tak. Ile lat ma chrześnica? Całe osiem, yay! A ja od dawna szukałam konia, na którym w końcu zrobię srebrną odznakę. Koniki szkółkowe to wraki są, kto jeździ ten wie. Z Rudym pracowałam już jakiś czas, najpierw wyciągając z rekreacyjnego dołka, a potem przygotowując go do odznaki. Miałam zdawać w styczniu, ale w grudniu usłyszałam „radosne” wieści. Wkurzyłam się, bo koń wytrenowany pod klasę P ujeżdżeniową i pod L/P skokowo, w dobrej formie i kondycji, miał zostać oddany ośmiolatce i wrócić do rekreacyjnego bagienka. No ale finalnie dzierżawię go z powrotem od połowy lutego i mam w końcu sreberko. W końcu!
Z dobrych wieści to mam jeszcze tylko tyle, że do naszego zwierzyńca dołączył wspaniały wielkopłetw z haremikiem. Teraz będzie już tylko gorzej.
Konflikt nr.1, czyli synowa kontra teściowa. Znaczy no, technicznie synową nie jestem, ale wszyscy wiedzą o co chodzi. Jakoś się z „mamusią” dogadywałam, ale od świąt mam jakąś totalną masakrę i czuję, że muszę się tym podzielić albo mnie w końcu trafi. Regułę z chłopięciem mamy taką, że w jedne święta jesteśmy u mojej rodziny, w następne u jego. No i akurat w tę wigilię byliśmy u mojej babci. W mojej rodzinie nie pija się w święta, no więc oczywistym alkoholu nie było. No i luby sobie pojadł na kolacji, potem doprawił sobie po pasterce i tak wyszło, że wylądowaliśmy w święta na chirurgii ze skrętem jelit. No cóż, bywa prawdaż. Operacja udana, posiedzi sobie tylko artysta trochę z sondą, jak wróci do domu to ma nie dźwigać, trzymać dietę i generalnie będzie żył. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie mamusia-histeria. Wpadła do szpitala z reklamówką żarcia (do pacjenta po operacji jelit, loff po prostu) i zaczęła mi robić wyrzuty. Że to w ogóle przeze mnie i co ze mnie za kobieta etc, etc. A w ogóle to ja kompletnie do jej synka nie pasuję. Rzeczony zaczął protestować, że nażarł się tłustego na noc i tak wyszło. To atak się skupił na mojej rodzinie, że jest nienormalna, bo jakby sobie synuś strzelił kielicha po kolacji to NA PEWNO nic by mu nie było. Tak. Przemilczałam.
Potem wszystko było w porządku, jako dzielna i samodzielna kobieta sama dźwigałam węgiel z szopy i rąbałam drwa na rozpałkę, a co. Luby na kleikach, mało go szlag nie trafi, ale cóż, dieta. I wtedy się dowiedziałam, że szanowna prawie-teściowa rozgaduje po całej rodzinie, że głodzę jej syna. I on w ogóle taki chudy i mu jakieś kisiele robię zamiast bigosu nagotować (chyba żeby znowu na chirurgię trafił). A w ogóle to ze mnie dupa nie gospodyni i się do niczego nie nadaję. Fajnie. Przemilczałam znów.
Ale kiedy usłyszałam, że ona w ogóle nie wie, czy ona chce mnie w swoim domu na święta wielkanocne, bo ona synkowi nie odmówi, ale raczej nie życzy sobie mnie przy stole… Nie wytrzymałam. Wybuchłam trochę, posypało się trochę niefajnych słów. Jesteśmy skłócone oficjalnie i chłopięcie strasznie dramatyzuje, że jak to tak, święta a my co. Jego tato też fajny człowiek, próbuje ze swą żoną negocjować, ale na rodzinne spożywanie jajka to się nie zapowiada. I tak jakoś mi źle, bo wiem, że luby chce jechać tam na święta i jednocześnie nie wie co zrobić w zaistniałej sytuacji. Ale z drugiej strony nie chcę wyciągać ręki pierwsza, bo czuję, że zrobiłam to już za wiele razy. Eh i mam problem egzystencjalny, z którym jakoś tak mi ciężko się żyje.

I zakończę jeszcze takim pozytywnym akcentem, mam teraz luzy w pracy i więcej czasu na pisanie. Ponadrabiam morzosferę, artykuliki prawicowe, ogólnie się ogarnę i nowy wpis pojawi się szybciutko. Już wyczekuję przerwy technicznej w zakładzie i całych dwóch tygodni wolnego, ehh, byle do lipca!

niedziela, 26 stycznia 2014

Polscy bohaterowie kontra hirołizm 60 lat później

Znowu mi się ómarło, meh. Dużo na głowie, naprawdę. Mieszkajcie z rodzicami, to rzeczy pokroju zepsutej pralki nie będą was obchodziły wcale. Serio, zastanawiam się czy w moim domu jest JEDNA rzecz, która się jeszcze nie zepsuła :C (tak na serio to reinstalłam Skyrimka i wsiąknęły mnie mody z nexusa, ale ćśśśś). Z informacyjnych, zastanawiam się nad zmianą muzyki. Ostatnio uzależniłam się od jednego utworu w klimacie około celtyckim i myślę czy by nie złożyć do tego playlisty. Podzielcie się informacją, podoba wam się obecna plejka/nie bardzo/I don’t care. Nie słucham/nic nie rób, bo klimat/daj jakiś ambient. Będę wdzięczna.
Przejdźmy do tematu głównego. Tak. W Polsce mamy naprawdę przerost hirołizmu. W innych krajach jest pewnie podobnie, ale czasami opowieści naszych rodaków podnoszą mi ciśnienie. Szczególnie wypowiedzi na temat drugiej wojny światowej.
Żeby było jasne – nie umniejszam roli Polaków. Nie przeczę, że walczyliśmy na wszystkich albo prawie wszystkich frontach w Europie, że mieliśmy genialnych żołnierzy i wielu nam wiele zawdzięcza. Na uznanie zasługuje również fakt, że mieliśmy delikatnie przerąbane po siedemnastym września, a i tak się nie poddaliśmy. To wszystko prawda, żaden fotomontaż i szacunek się należy.
Więc co mnie tak denerwuje? Historie o bohaterskich Polakach w zestawieniu z historiami o bestialstwie Żydów/Ukraińców/Czechów/czegokolwiek. Zapalnikiem była jakaś wrzuta na portalu typu wiocha/kwejk (miałam zeskrinować, ale zapomniałam, a teraz nie mogę znaleźć zakładki ;-;). Treść miała się mniej-więcej następująco:
Bohaterami są Niemiec (hitlerowiec oczywiście), Polak i Żyd. Niemiec daje Polakowi broń do ręki, swoją przykłada mu do głowy i każe zastrzelić Żyda. Polak odmawia, mówiąc, że woli zginąć niż zabić niewinnego człowieka. Niemiec dostaje piany i wciska broń Żydowi. Ten bez wahania strzela do Polaka. Podpisik? I to są ci, których tak chowaliście podczas wojny i których tak teraz bronicie.
Nie no, dostałam głębokiego łotafaku. Moim osobistym zdaniem, nie ma nic gorszego, niż ocenianie osoby, która ma broń przystawioną do głowy. Nawet jeśli historyjka była prawdziwa (w co wątpię, Polak pewnie dostałby kulkę z automatu za bunty, a Żyd drugą, za to że był Żydem), to do cholery ten człowiek miał wybór: moje życie vs. życie obcej mi osoby. Nie znamy żadnego tła, może Polak był samotnym człowiekiem bez rodziny i nie zależało mu na jego losie, a Żyd miał żonę i dzieci, których musiał chronić? Na Bora, nic nie jest czarno białe, a już na pewno nie ludzie. A w komciach co? Oczywiście, tak, złe Żydy. Nóż się w kieszeni otwiera.
Tak historycznie – Polacy też strzelali do niewinnych. Były słynne zdjęcia, na których to „nasi” strzelali do Żydów, z informacją, że to my tutaj jesteśmy katami. A poza kadrem grupka Niemców z karabinami. Czy możemy mówić, że byli źli i zachowali się bestialsko? Że powinni dać się zastrzelić, bo są honorowi? A może nie koniecznie? A może ciężko powiedzieć tak lub nie, bez żadnej opcji pomiędzy? Hm? Dlatego właśnie nie ma nic gorszego niż ocenianie tych ludzi. Prawdopodobnie czuli się już wystarczająco źle. Nie nam ich oceniać.
Z powodu powyższych powstrzymałabym się również od oceny rzeczy typu Powstania Warszawskiego. Wiecie, nam, z pozycji ciepłego krzesełka i braku zagrożenia za oknem, łatwo mówić o błędach. Dzisiaj wiemy, że Czerwonoarmiści stojący pod Warszawą nie zdecydowali się na wjazd po wybuchu powstania. Ci, którzy planowali ten manewr liczyli, że stanie się inaczej. Ich założenie było błędne, ale na tym polega wojna. Nie ma bezpiecznych manewrów, musimy coś założyć i liczyć, że tak się stanie. Inaczej jaki plan miałby sens? „Wyruszamy natychmiast, zdążymy zakończyć kampanię przed zimą! A co jak śnieg spadnie wcześniej? A dobra, to nie.” Widzicie? Zero sensu. Jeżeli już mówimy o wpadkach naszego dowództwa, tak samo błędnym założeniem było, że Francja i Anglia nam pomogą (tu z kolei dobrze założył Hitler – że nam nie pomogą). To wszystko polega na ryzyku. Podczas Kampanii Wrześniowej nasi liczyli na pomoc sojuszników, kiedy planowali działania obronne. Tak samo ci decydujący o powstaniu myśleli, że Rosjanie zdecydują się zaatakować Niemców  w Warszawie. W obu przypadkach popełnili błąd, ale jak mówiłam, przy planowaniu tego typu rzeczy nie da się uwzględnić wszystkiego. Trzeba coś założyć, powiedzieć, że tak powinno się stać.
Wszystko co jest około wojenne jest bardzo delikatnym tematem. Łatwo nam ocenić Żyda strzelającego do Polaków, ale postawcie się w jego sytuacji. Ale tak serio szczerze. Ja mam siebie za osobę, która nie potrafiłaby skrzywdzić niewinnego, ale nie mam pojęcia jak zachowałabym się, gdyby ktoś groził mi bronią.
Tak, byliśmy dobrymi żołnierzami. Tak, przysłużyliśmy się wielu narodom. Nie, nie byliśmy ultra bohaterami. Nie, nie zawsze robiliśmy dobrze. I tego się trzymajmy. Nie mówmy, że byliśmy jakimiś obrońcami narodów i wzorem cnót. Kojarzą państwo Feliksa Dzierżyńskiego? Panią Brystiger, zwaną również Krwawą Luną? Nie? Poczytajcie. Dużo się można dowiedzieć.
Nie mówię, że byliśmy źli. Mówię, że byliśmy tacy jak wszyscy. Mieliśmy „dobrych” Polaków i „złych” Polaków. Tak jak żadni inni nie możemy powiedzieć o sobie, że jesteśmy/byliśmy idealnym społeczeństwem. Bo nie byliśmy. Mamy zasługi, ale mamy też rzeczy, za które możemy się wstydzić. I zostawmy to w ten sposób. Bez demonizowania, bez gloryfikowania. Byliśmy po prostu ludźmi. Nie hirołami.


piątek, 3 stycznia 2014

Płacz zza szkiełka - in vitro

Coś na gorąco, po czym dostałam skilli Macierewicza (czyt. tworzę teorie spiskowe). Zanim przejdziemy do postu właściwego zaleca się zapoznanie z pewnym artykułem „Kobieta poczęta z invitro. Tęsknię za moim rodzeństwem”. Serio, przeczytajcie, bo nie będziecie wiedzieć skąd ogólny oburz.
Przeczytane? No. Moim pierwszym wrażeniem było kolokwialne „ja jebie”. Nie wierzę, żeby dorosła osoba, która przeszła w swoim życiu podstawowe lekcje biologii może gadać takie pierdoły. Po kolei jednak.
Po pierwsze, chyba każdy wie, jak wygląda in vitro? W dużym skrócie – pobiera się gamety męskie i żeńskie, łączy pod mikroskopem, a jak komórka zaczyna się dzielić to wszczepia się matce. Żeby zwiększyć szanse powodzenia zabiegu (które i tak wynoszą 20-30%) pobiera się więcej komórek i wszczepia dwa-trzy zarodki, gdyż część z nich zostanie stracona z różnych powodów (głównie wad genetycznych). Jeżeli dojdzie do zapłodnienia większej ilości gamet, to te, których nie można wszczepić zamraża się lub oddaje do adopcji innej parze, która nie ma własnych komórek rozrodczych. Jest to metoda leczenia niepłodności. Więc tak, część zarodków się zamraża, tró story.
Po drugie, czy każdy na sali wie, jak wygląda powstawanie dzidziusia? Nie mówmy już o stronie technicznej, tylko o dojrzewaniu zygotki w brzuszku mamusi. Tak? Świetnie. Nie? Zasuwać po podręcznik do biologii. Teraz już wszyscy wiedzą? Super. No więc, kiedy nasza komórka się dzieli, bam, nie zawsze powstaje z niej dziecko. Bardzo często zdarza się tak, że kobieta samoistnie „roni” i komórkę wydala przy najbliższej miesiączce. Nawet nie zdając sobie sprawy, że była „w ciąży”, bo tak właśnie działa jej organizm.
Teraz, znając oba powyższe fakty, pani z listu powinna opłakiwać nie tylko te dwie „zabite”, zamrożone komórki, ale każdą jedną komórkę, która została zapłodniona, ale nie rozwinęła się jako ciąża. Każdą jedną w życiu swojej matki. Wiem, wiem, skoro jej rodzice zdecydowali się na in vitro, to mieli problemy z płodnością, ale jak wiadomo tego przyczyny są różne. Tak czy inaczej – wiecie o co mi chodzi.
Tak się składa, że moja mama poroniła w bardzo wczesnym etapie ciąży, a i tak mówi, że ma trójkę dzieci, a nie piątkę. Straszne. Co za potwór, na stos z nią. Nie mówiąc, że nie wspomina o tych wszystkich biednych komórkach, które nie rozwinęły się w ciążę, jeno podzieliły parę razy. I jeszcze do kościoła ma czelność chodzić, satanistka.
Ostatnia część listu wpieniła mnie nieźle. Żeby nie sadzić kolejnych nasionek głupoty – podczas in vitro NIE GINIE ŻADEN CZŁOWIEK. Mam wrażenie, że niektórzy nie odróżniają zarodka, mającego potencjał na dziecko od faktycznego bobasa. Czterotygodniowy (wyrośnięty już dość) zarodek nie wygląda TAK, tylko TAK. Nie wiem, mnie to dzidziusia nie przypomina, nie widzę ani rączek, ani nóżek (no może jakieś zalążki). To bardziej przypomina aliena niż człowieka. Niech ci wszyscy prolajfowcy przestaną prać ludziom mózgi zdjęciami takimi jak to pierwsze (choć i tak dziwię się, że dorośli ludzie temu wierzą, biologia anyone?). A to, co się zamraża w in vitro, to nawet jak ten alien nie wygląda. To jest komórka. Bez mózgu, bez układu nerwowego, bez żadnego układu. Nie, maleńkiego, bijącego serduszka też nie ma. Jest komórką, która dopiero co zaczęła się dzielić, która wcale nie czuje bólu ani utraty istnienia po zamrożeniu. Nikogo się tam nie zabija.
W in vitro nie ma żadnego szataństwa. Jest szansa dla ludzi, którzy chcą mieć dziecko. Nie mówcie mi o adopcji – dziecko zabiera się z domu dziecka razem z całym bagażem emocjonalnym (w przypadku starszego) lub ryzykiem poważnych chorób, jak późno zdiagnozowany FAS (w przypadku małego). Poza tym, ktoś może czuje potrzebę posiadania własnego dziecka i skoro istnieje na to szansa, to powinno mu się pomóc.
PONIŻSZY AKAPIT SPONSOROWANY PRZEZ MACIEREWICZA, SPECA OD TEORII SPISKOWYCH (i sklejania modeli samolotów)
W ogóle wątpię, że to jest autentyczny list napisany przez autentyczną osobę. Wydaje mi się, że to kolejna odsłona jakiejś propagandy demonizującej in vitro, aborcję i co tam jeszcze. Ile to, wklepać parę słów, powiedzieć, że to list z anona i już. Mamy rzewny płacz dziecka z in vitro i złych rodziców, którzy się dopuścili tej herezji. Dla naszych celów, idealne! Nikt nie sprawdzi, a argument jaki ładny. Ale to tylko moje spiskowe zapędy. W sumie patrząc na te wszystkie plakaty aborcyjne ze zdjęciami płodów we wczesnym etapie ciąży, które wyglądają jak zminiaturyzowane dzieci, to i tacy ludzie mogą istnieć. Niby szkolnictwo, niby postęp, a i tak zacofanie z lekka.
Koniec akapitu spiskowego
Ja nie jestem przeciwko czyimś poglądom. Jak ktoś ma inne zdanie – fajnie. Gdybyśmy wszyscy mieli to samo byłoby cholernie nudno. Tylko nie okłamujcie ludzi, próbując ich przekonać do swojego zdania. Jesteście przeciwko in vitro? Wasze prawo. Ale nie gadajcie o mrożonych zarodkach, które strasznie cierpią i krzyczałyby, gdyby mogły. Albo o tym, że podczas in vitro zabija się ludzi. Nie, nie zabija się. Nie da się zabić czegoś, co nigdy nie istniało i nie miało własnej świadomości. Co nigdy nie czuło. To jakbym powiedziała, że krowa bestialsko morduje trawę i w dodatku ją przeżuwa, kiedy ta jeszcze żyje. No błagam.

środa, 1 stycznia 2014

ŻYJĘ!

Jeny, wybaczcie, miała być notka świąteczna, sylwestrowa i w ogóle, ale miałam kilka problemów prywatno-technicznych.
1. Święta to była po prostu jazda gołym tyłkiem na byku. Serio. W życiu się tak nie urobiłam.
2. Od świąt praktycznie siedzę w szpitalu, szczęśliwie dla mnie w odwiedziny, noale.
3. Komputer mi padł. Pożegnajmy minutą ciszy sześcioletniego peceta, który opuścił ten padół razem z miljonem zapisów do miljona epickich gier. Już nigdy w życiu nie osiągnę tyle w Spore.
Notka sensowno-świąteczno-narzekalna się pisze i będzie w porach około sobotnich. A tym czasem szczęśliwego nowego roku i nie róbcie sobie listy postanowień, bo i tak ich nie dotrzymacie, a będziecie mieli bezsensowne poczucie winy. :)
szablon wykonał; Eyes Only dla wioski szablonów przy pomocy shooters, Kieran O'Connor